wtorek, 7 lipca 2015

Upał...

Zawsze chcemy być na Wschodzie, ale jako człowiek Zachodni.

To daje specyficzny stan umysłu. Pomieszanie poczucia wyższości z poczuciem niższości, bez jakiekolwiek świadomie wybranej identyfikacji, oprócz tej, którą w imię Wspólnoty przyjąć "należało."
Chcemy, aby wszyscy pozostali brali nas za kogoś kompletnie innego niż oni.sami. By uwierzyli jakimś cudem, że gdy ich kopiujemy, to tak naprawdę wymyślamy wszystko od nowa i mamy w głębokim poważaniu to, co tak naprawdę od zawsze nas w nich fascynuje i porusza.
Wydaje nam się, że musimy tak postępować, bo korzenie nam w pewien sposób wymazali, spalili, wyrzucili i kazali uznać zupełnie inne. I nie zrobił tego nikt z zewnątrz.

Do jakiej tradycji mamy się odnosić, skoro wszystko, co budowało tu jakąkolwiek otwartą umysłowo wspólnotę było nazywane zdradą i skazywane na wygnanie. Tu myślących inaczej chce się od razu wieszać, ale nie robi się tego, jeśli mają wystarczające wpływy. Wtedy wiesza się ich symbolicznie, stosuję się samobójczą partyzantkę, nęka się, powoli dusi, aż sami się wyniosą żegnani rechotem i wyzywaniem od "zdradzieckich słabeuszy".

Ludzie tutaj gorszego sortu niż gdzie indziej? Nie wydaje mi się. Codziennie spotykam nowych, którzy wnoszą do mojego życia coś ważnego, niezwykłego, po prostu fajnego.
Ki czort, więc...?

Przyszło mi do głowy, że tak naprawdę nikt nie kocha tego miejsca. Taką szczerą, autentyczną miłością. Miłością, która nie jest nastawiona na cudy, ani na stawanie się kimś innym, ciągle lepszym, wydajniejszym, piękniejszym.

Tu się udaje ten zachwyt nad krajobrazem, nad historią, nad tym, co to miejsce odróżnia od innych. Udaje się jak w wygasających nieubłaganie relacjach, gdy powtarzamy komunały o urodzie naszego partnera, niecierpliwie rozglądając się za kimś, kto na nowo zacząłby spełniać nasze nierealne fantazje.

Tu bezrefleksyjnie, jak na wysypisko śmieci, zrzuca się wszelkie zasłyszane teorie, idee i programy musztrująco-naprawcze, udając tylko, że dostosowuje się je do tego miejsca. Potem zaś mówi się albo: "Nie udało się, jesteśmy do dupy", albo "Nie udało się, więc nie potrzebujemy widocznie żadnych planów."

Tu podręczniki czyta się albo na kolanach, albo z widoczną pogardą. Rzadko z zaciekawieniem.

Tu porównuje się prawie zawsze, to co się robi, z tym, co zrobił ktoś znany i sławny, jakby bojąc się , że inaczej nikt tego nie dotknie. A właśnie z tego powodu bardzo często nie dotyka.
Tu myśli się o przetrwaniu, nie o rozwoju. Choć "rozwój" jest jednym z najczęściej nadużywanym u nas słowem.

Bo nikt nie kocha tego miejsca zwyczajnie, bez niepotrzebnego nikomu patosu. I wierzy się, że to Czyściec, z którego może uda się wyrwać, ale nigdy nie będzie miejscem prawdziwej zmiany.

Szkoda, bo moim zdaniem to nieprawdziwa diagnoza, która jest wynikiem ciągłego, histerycznego skakania pomiędzy fałszywą dumą i fałszywym pokajaniem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz